Sympatia, Nadzieja, Akceptacja, Budowanie Relacji Jest Najbardziej Leczącym Czynnikiem

Wywiad z Maciejem Kubisiakiem, psychoterapeutą Ośrodka Medyczno-Psychologicznego VIDE.

– Czy zgodzi się pan z tym, że uzależnienie od alkoholu to choroba przewlekła, chroniczna i nieuleczalna?

– Nie chciałbym leczyć choroby nieuleczalnej. Takie postawienie sprawy budowałoby bowiem po obu stronach – i pacjenta, i terapeuty – poczucie beznadziei… Z punktu medycznego można z tym dyskutować czy uzależnienie od alkoholu jest uleczalne czy nie.

– Pytam o to, bo w Polsce nadal można usłyszeć od wielu terapeutów, że „alkoholizm to choroba przewlekła i śmiertelna”. Tymczasem najnowsza wersja amerykańskiej klasyfikacji zaburzeń psychicznych (DSM-5) mówi o tym, że pacjent po 5 latach utrzymywania trzeźwości, po odbyciu skutecznej terapii jest zdrowy. Coś na świecie się zmienia i niejako jesteśmy świadkami i uczestnikami tych zmian.

– W podejściu humanistyczno-egzystencjalnym, w którym pracuję, mówi się, że później, po odbyciu terapii nie ma już potrzeby spożywania środka chemicznego, który wcześniej dawał przyjemność. Czas jaki potrzebny jest, aby to osiągnąć nie ma tak dużego znaczenia. Każdy indywidualnie doświadcza takiego właśnie funkcjonowania, w którym nie ma potrzeby, konieczności używania środka chemicznego do lepszego samopoczucia.

– Czym Pana zdaniem zatem jest uzależnienie?

– Nie “odkryję Ameryki” mówiąc, że uzależnienie od alkoholu rozumiem tak, jak określa je europejska klasyfikacja zaburzeń psychicznych (ICD-10). Bez odniesienia się do kryteriów opisanych w ICD-10 – obowiązujących w Polsce – nie można mówić o uzależnieniu.

Jednocześnie, w Ośrodku Vide, w którym pracuję, w myśleniu o leczeniu osób uzależnionych towarzyszy mi wspomniane podejście humanistyczno-egzystencjalne. Widzę uzależnienie jako proces.

Ten proces ma trzy etapy i przebiega w następujący sposób: w pierwszej fazie uzależnienia środek chemiczny, substancja psychoaktywna daje nam przyjemność. Potem jednak ta przyjemność zamienia się w cierpienie, bo używanie substancji psychoaktywnej staje się przymusem i przynosi szkody – w relacjach, jakie ten człowiek ma, w jego zdrowiu… Trzecim i ostatnim etapem jest ten, gdy cierpienie przeradza się w rozpacz. Rozpacz, od której nie można się niestety szybko i łatwo uwolnić – nie można bowiem już zaprzestać używania substancji. Jednocześnie substancja ta już nie daje tej pierwotnej przyjemności i ulgi… Elementem tej rozpaczy jest fakt, że w ostatnim etapie osoba uzależniona pozostaje sama – sama ze swoim cierpieniem, na które składa się wówczas także doświadczanie utraty wartości, godności, przeżywanie poczucia winy. I niestety, najczęściej jest tak, że na leczenie trafia dopiero na tym ostatnim etapie rozwoju choroby… To jest moment, kiedy spotykam tę osobę w naszym ośrodku.

– To chyba jeden z najtrudniejszych momentów, ponieważ człowiek, który zgłasza się po pomoc musi pokonać wstyd… Co najczęściej mówi osoba, która chce podjąć leczenie?

– Deklaratywnie, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu mówi „ja chcę z tym skończyć”.

– I co Pan wówczas odpowiada?

– To jest chyba jedna z trudniejszych rozmów, jaka odbywa się na początku terapii. Za każdym razem przebiega inaczej. Bo każdy człowiek jest indywidualnością. Staram się przede wszystkim zrozumieć osobę, która szuka u mnie pomocy i dać jej nadzieję. Następnie powoli staram się pokazać, że jest możliwość odwrócenia tego trzyetapowego procesu: to znaczy powrotu przez rozpacz i ból związany z wkładanym w terapię trudem, wysiłkiem, znów do przyjemności. Ale przyjemności już niezwiązanej z używaniem substancji psychoaktywnej. Związanej za to z relacją – budowaniem jej, byciem w relacji z innymi, z samym sobą. W Ośrodku Vide mówimy osobom uzależnionym najprostszą rzecz – „możesz spotkać tutaj i dostać od nas sporo sympatii”. Moim zdaniem sympatia, nadzieja, akceptacja, budowanie relacji jest najbardziej leczącym czynnikiem. Zwłaszcza w tej chorobie. Może to brzmi ogólnie „budowanie relacji z sobą i innym”, ale właśnie takie jest nasze doświadczenie leczenia tej choroby.

– Co jest zatem bólem w tym trzyetapowym procesie zdrowienia?

– Terapia. Jest ona pewnego rodzaju dyskomfortem – może cierpieniem już nie, ale bólem, który wiąże się z opowiadaniem przez danego człowieka historii związanych z uzależnieniem. Jest uświadamianiem sobie mechanizmów choroby i tego, co ta choroba spowodowała. Uzależnienie i leczenie go jest zatem wchodzeniem i schodzeniem po tych samych trzech stopniach. Podjęcie terapii jest wyjściem z samotności, jest uwolnieniem się z bardzo trudnych emocji jak wstyd, poczucie niskiej wartości. I uczeniem się jak żyć inaczej. Terapia wymaga trudu i wkładania wysiłku, czasami powodując zmęczenie. Można porównać proces terapii do pielenia ogródka. Powoli, wyrywasz chwasty, ucząc się je odróżniać od kwiatów. To żmudna, wymagająca cierpliwości praca. Od razu też nie widać jej efektów. Jednak kiedy wstaniesz i popatrzysz na wypielony ogródek, to poczujesz, pomimo zmęczenia, pewien rodzaj zadowolenia – może szczęścia.

– Czy można powiedzieć, że terapia jest uczeniem się życia „na nowo”?

– Nie powiedziałbym „na nowo”, bo uważam, że każdy ma siły do życia i wie jak żyć, tylko z różnych powodów zaniedbuje tę wiedzę i siły, które ma w sobie. A tę potrzebę ulgi, przyjemności… można zastąpić czym innym. Często po prostu spotkaniem z drugim człowiekiem, doświadczaniem tej przyjemności poprzez relację, rozmowę. Ale czasem także konflikt czy kłótnię i wychodzenie z tego konfliktu. Po prostu poprzez życie.

– Co Pan sugeruje pacjentowi, który chce podjąć leczenie – całkowitą abstynencję czy program ograniczania picia?

To pacjent decyduje, co jest celem jego terapii. Mówimy mu: zdecyduj, co dla ciebie jest dobre – wierząc, że ma prawo próbować tego, co dla niego jest dobre. Wtedy pacjent może podjąć decyzję czy chce pracować w programie ograniczania picia czy chce ukierunkować się na abstynencję. Ma oczywiście od nas informacje czy jest to możliwe, czy nie ponieważ istnieją metody, dzięki którym możemy określić czy pacjent ma szanse na ograniczenie picia. W Vide jednak zawsze ostatnie słowo należy do pacjenta. I zawsze jest to indywidualna sprawa. Z doświadczenia wiem, że głównie osoby młode 20-30 letnie, osoby, które są dopiero pierwszy czy drugi raz w naszej poradni mają chęć na próbowanie różnych sposobów terapii. Im jest bardzo trudno wyobrazić sobie, że nigdy więcej już nie miałyby się napić alkoholu.

– A co jeśli, Pana zdaniem, nie jest możliwe by dana osoba mogła uczestniczyć w takim programie ograniczania picia?

– Wtedy mówię takiej osobie otwarcie i uczciwie, że nie ma szansy. Oczywiście jeśli chce spróbować, to ma do tego prawo. Mówię „spróbuj, ale to jest twoje ryzyko”. Bo przecież mogę jej powiedzieć: to jest dla ciebie ryzykowne. Jednak nie uważam, że mam prawo dyktować pacjentowi co ma robić, np. mówić mu: idź na miting, nie idź na imprezę, bo tam jest alkohol. Jest jedna jedyna sytuacja, w której staję się dyrektywny. Wtedy, kiedy widzę, że pacjent zaczyna „staczać się po równi pochyłej” – wówczas moja interwencja nakierowana jest na ratowanie czyjegoś życia. W takim momencie słowo „musisz” jest adekwatne. Ktoś „musi” przestać pić – choćby na jakiś czas – ponieważ musi podreperować lub ratować swoje zdrowie i życie.

– Kiedy już pacjent podejmie terapię, często wymaga się od niego by przedstawiał się na niej jako „alkoholik”. Czy nie jest to w pewnym sensie stygmatyzujące?

– Budowanie tożsamości na chorobie nie pomaga, czasem nawet szkodzi. Budujemy tożsamość na poznawaniu samych siebie. Dla mnie pacjent najpierw jest człowiekiem, a dopiero potem kimś, kto ma problem z używaniem substancji psychoaktywnej.